Złoty interes.

Stanisław Karczewski - wicemarszałek Senatu RPZłoty interes. Marcin P. właściciel OLT Express oraz Amber Gold, zrobił złoty interes kosztem tysięcy Polaków. Jeśli spełni się najgorszy scenariusz to przynajmniej 8 tysięcy osób prawdopodobnie bezpowrotnie straci 80 mln złotych. Osoby te miały nadzieję na powiększenie swoich oszczędności, niejednokrotnie skrzętnie odkładanych na czarną godzinę. Uwierzyły w wiarygodność firmy reklamującej się na wielką skalę, firmy wspieranej przez pana Adamowicza - prezydent Gdańska z PO, która miała współfinansować film o Wałęsie. Wszystkie osoby, które zaufały państwu i jego instytucjom, zawiodły się. Okazało się, że 28-letni Marcin P. który miał wcześniej aż 9 wyroków za przestępstwa finansowe, bez problemów zarejestrował firmę prowadząca działalność kantorową i to bez wymaganych zezwoleń na handel złotem. Stworzył piramidę finansową i wyprowadził grube miliony.

 

Wszystkie wyroki w sprawie pana P. sądy orzekały w zawieszeniu i co dziwne, kolejne nie spowodowały ich odwieszenia. Czy pana P. obowiązywało inne prawo niż wszystkich? Patrząc na tę sprawę nie mogę oprzeć się wrażeniu, że był uprzywilejowany w stosunku chociażby do pana, który został skazany na karę pozbawienia wolności za jazdę rowerem pod wpływem alkoholu. Przy tak niskiej społecznej szkodliwości czynu sąd orzekł karę pozbawienia wolności w zawieszeniu, a gdy w okresie próby ów pan znowu został zatrzymany pod wpływem alkoholu podczas jazdy rowerem, trafił do więzienia. Jego zrozpaczona małżonka szukała pomocy prawnej w moim biurze. Pisaliśmy pismo do Sądu Penitencjarnego o przerwę w odbywaniu kary na okres żniw. Ci państwo są właścicielami dużego gospodarstwa rolnego, które jest ich głównym źródłem utrzymania. Uczciwie i ciężko pracują, nikogo nie oszukują, cieszą się dobrą opinią sąsiadów. Wydawało by się, że ciężar gatunkowy tych przestępstw i wyrządzone szkody są nieporównywalne. Tymczasem kara jest odwrotnie proporcjonalna do zarzucanych czynów. Pan P. po kolejnych wyrokach mógł dalej na wolności bezkarnie prowadzić swoje interesy, a człowiek przyłapany za jazdę rowerem pod wpływem alkoholu musi odbyć karę sześciu miesięcy pozbawienia wolności.

 

Sąd w Gdańsku zarejestrował w ostatnich latach aż 10 spółek, których członkiem zarządu lub rady nadzorczej był pan P. nie wymagając zaświadczenia o niekaralności. Zawiodło państwo, zwiódł premier. Musiał chyba posiadać informacje od służb na temat działalności firm pana P. zwłaszcza, że był w nich zatrudniony jego syn Michał Tusk vel Józef Bąk, który ostatnio zaproponował by nazywać go „debilem"? Michał Tusk stwierdził w wywiadzie dla „GW", że współpracę w OLT Express zakończył w połowie czerwca po rozmowie ze swoim ojcem. Sam Michał Tusk w czerwcu 2012 roku, kiedy nic nie zapowiadało jeszcze kłopotów Amber Gold, rozmawiał z prezesem OLT Express o sytuacji finansowej linii lotniczych w przypadku ewentualnej upadłość Amber Gold.

 

A więc na blisko 2 miesiące przed tym jak okazało się, że Amber Gold może mieć problemy ze zwrotem klientom ulokowanych w tej firmie oszczędności, syn premiera już pytał o konsekwencje upadłości tej firmy. Dlaczego więc Donald Tusk nie ostrzegł opinii publicznej przed tak poważnymi zagrożeniami?

Donald Tusk znalazł się w poważnych tarapatach. Okazało się, że jego syn został zatrudniony bez konkursu w gdańskim porcie lotniczym. Spółka jest przedsiębiorstwem państwowym Polskie Porty Lotnicze i samorządów województwa pomorskiego, Gdańska, Sopotu i Gdyni, w których Platforma samodzielnie sprawuje władzę. To jest właśnie nepotyzm, za który dopiero co premier próbował rugać polityków PSL. Oczywiście Tusk twierdzi inaczej, a wtóruje mu senator z PO Łukasz Abgarowicz stwierdzając, że „każdy musi gdzieś pracować. Polityków są tysiące, ich dzieci również".

 

To by wyjaśniało zatrudnienie premierowicza (czyt. syn premiera) w Amber Gold i OLT Express. Okazało się, że syn Tuska, pracując jeszcze dla „Gazety Wyborczej" w Trójmieście, napisał artykuł o tym tanim przewoźniku, układając pytania i samodzielnie na nie odpowiadając. Sam zabiegał o tę pracę i wykorzystywał wiedzę zdobytą w gdańskim porcie lotniczym. Doradzał jak obniżyć koszty korzystania z infrastruktury lotniskowej w portach, do których te linie latały, a więc działał na niekorzyść swojego pierwszego pracodawcy.

 

Po tym jak afera ujrzała światło dzienne premier schował się na 9 dni i zapewne przez ten czas bardzo skrzętnie przygotowywał się pod okiem PR-owców do konferencji prasowej. Wypadł całkiem nieźle i bardzo umiejętnie odpowiadał na pytania, które zresztą nie były zbyt dociekliwe. Natomiast, gdy dziennikarz „Gazety Polskiej Codziennej" zapytał o konflikt interesów przy badaniu tej sprawy przez podległe premierowi ABW, premier zaatakował go i całą Redakcję. Odpowiedzi nie usłyszeliśmy. Premier za wszelką cenę starał się bronić syna. Widać stosuje inną miarę jeśli chodzi o nepotyzm przy zatrudnianiu rodzin polityków i działaczy partyjnych, w zależności od tego kogo ów zarzut dotyczy. Stosuje dziś inna miarę niż kilka lat temu, kiedy to wyrzucał z partii Zytę Gilowską za zatrudnianie synowej w biurze poselskim. Wtedy wytykał jej, że instynkt rodzicielsko - macierzyński zwyciężył z instynktem publicznym. Pytam więc premiera co się dziś stało z jego instynktem publicznym?

 

Inne miary stosują również instytucje wymiaru sprawiedliwości, bo jak wytłumaczyć całą tę sprawę i brak reakcji właściwych organów, które musiały posiadać stosowną wiedzę?

Polacy mają prawo czuć się oszukani, bo państwo ich zawiodło, premier któremu ufali, stracił swój instynkt publiczny na rzecz rodzicielsko – ojcowskiego. Nie ma żadnych wątpliwości, że w tych okolicznościach Tusk powinien zostać niezwłocznie odwołany.

 

Stanisław Karczewski

Wicemarszałek Senatu RP